wtorek, 28 lutego 2017

"Mleko i miód" Rupi Kaur




 



Dzisiaj będzie krótko i na temat. Po pierwsze z całego serca muszę podziękować osobom, które poleciły mi to wspaniałe zjawisko, w którym miałam okazję się rozpłynąć. 
Dziękuję więc Ani i Amandzie 💗

Kochani rzadko zdarza mi się czytać poezję. Chyba jej nie rozumiem, nie dociera do mnie. Nie lubię kolorowych słówek, metaforek, przenośni…  (domyślaj się sobie człowieku o co chodziło autorowi). 
Jak już wspominałam kilka postów wcześniej, robię kilka wyjątków: Stachura, Poświatowska, Baczyński. Ich rozumiem. Oni do mnie trafiają i nieraz zdarzało się, że pomogli mi przejść przez trudne chwile. Byli jak miód na rany, które serwuje nam życie. 

Tu pojawia się Rupi Kaur. Rupi Kaur serwuje nam „Mleko i miód”.  Tomik poezji zostaje okrzyknięty bestsellerem, polecany jest wszystkim kobietom…
Jak nie ulec skoro już sama szata graficzna woła o uwagę!


„Mleko i miód" to opowieści o miłości i kobiecości, ale też przemocy i stracie. W krótkiej, poetyckiej formie skrystalizowały się pełne cielesności emocje. Każdy z rozdziałów dotyka innych doświadczeń, łagodzi inny ból. Rupi Kaur szczerze i bezkompromisowo ukazuje kobiecość we wszystkich jej odcieniach, cudowną zdolność kobiecego ciała i umysłu do otwierania się na miłość i rozkosz mimo doznanych krzywd”.


Uległam pokusie. Zamówiłam, czekałam, dostałam. Zakochałam się w samym dotyku, w samym zapachu. Dawno nie miałam tak intensywnie pachnącej drukiem książki! 

Kolejna sprawa: szata graficzna. Wydawnictwo naprawdę ogromnie się postarało. Okładka i ten symboliczny czarny kolor zapraszają, a zarazem przygotowują czytelniczkę na to, co zastanie w środku.
Otwieram więc książkę (wciąż obezwładniona jej pięknym zapachem) i widzę rysunki. Skromna kreska, proste kształty. Jednak czarują. Doskonale pasują do każdego wiersza, do każdej emocji przeżytej przez autorkę i czytelniczkę. 

Czytam. Wzruszam się. Odkładam. Czytam dalej. Ronię łzę i czuję jak moje serce bije szybciej.
Tak jestem wrażliwa.  Jednak nie o samą wrażliwość tu chodzi. Pozwólcie, że przytoczę ostatni wiersz:

Mleko i miód to
zbiór wierszy o miłości
utracie
traumie
gwałcie
gojeniu ran
i kobiecości
jest podzielony na cztery rozdziały
a każdy z nich zmierza do innego celu
dotyka innego cierpienia
łagodzi inny ból serca
mleko i miód zabiera czytelniczki w podróż
przez najbardziej gorzkie momenty w życiu
i znajduje w nich słodycz
bo słodycz jest wszędzie
jeśli tylko zechce się jej poszukać


Kochane! Autorka chyba zawarła tu wszystko co powinniście wiedzieć sięgając po tę książkę. Podkreśliłam jeden z wersów, który trafił w sedno moich myśli. Ten tomik to lek na ból serca. Kobiecego serca, które zostało zranione, oszukane czy porzucone. To także balsam dla  serca zakochanego, radosnego, szczęśliwego. Bo takie również potrzebuje pewnego zrozumienia.

Rupi Kaur stworzyła coś niezwykłego. Coś tak prostego w formie, jednak niezwykle poruszającego w interpretacji.

Od teraz mogę mówić o czwórce swoich ulubionych poetów


czwartek, 23 lutego 2017

"Noc Kupały" Katarzyna Berenika Miszczuk





Strzygi, upiory, wąpierze, utopce i inne tego typu stworzenia. Zabrzmiało interesująco? Jeśli tak, zdecydowanie powinnaś/powinieneś sięgnąć po „Noc Kupały” czyli drugi tom wspaniałego cyklu „Kwiat paproci” autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk. Oczywiście nie da się zacząć czytać, bez zapoznania się z „Szeptuchą”, która rozpoczyna cykl(polecam oczywiście z  całego serca). Posłuchajcie co mam do powiedzenia na temat kontynuacji tej powieści 😍 I uwaga! Od opisu ostrzegam! Wszystko może być spoilerem dla osób, które nie czytały części pierwszej!

Opis

Wiecie, jak to jest. To tylko dawna znajoma, on już nic do niej nie czuje, teraz liczysz się tylko ty, a oni spotkali się zupełnym przypadkiem. Gosia chciałaby w to wierzyć, ale trochę to trudne, gdy ukochany Mieszko ciągle myśli o swojej dawnej żonie Ote. Zwłaszcza gdy ta okazuje się wcale nie tak martwa, jak przypuszczała Gosława. W dodatku Ote bardzo się nie podoba, że młoda szeptucha i Mieszko tak się do siebie zbliżyli. Nim ich uczucie zdąży się porządnie rozwinąć, między kochanków wkradnie się zazdrość.
Niestety, tysiącletnia rywalka to niejedyne zmartwienie Gosi. Zbliża się Noc Kupały, podczas której ma się wypełnić przeznaczenie szeptuchy. I choć Baba Jaga zaopatrzyła swoją podopieczną we wszystkie możliwe amulety i zaklęcia, Gosława ma złe przeczucia. Wprawdzie bogowie może i są gburowaci, ale przecież nie głupi. A przynajmniej tak się im wydaje.
Potężna dawka humoru, moc słowiańskich wierzeń i romans, jakiego jeszcze nie było!
Pozwól się oczarować miłosnej magii "Nocy Kupały"!

Recenzja

Czy ja dałam się oczarować „Nocy Kupały”? Zdecydowanie tak. Już po przeczytaniu pierwszej części, wczułam, się niesamowicie w klimat, który serwuje nam Pani Miszczuk i z niecierpliwością czekałam na kontynuację. W końcu w moje ręce wpadła „Noc Kupały”. Jak fantastycznie! Powiem Wam, że cieszy mnie fakt, że ostatnio trafiam na dobre książki, które szybko mi się czyta, gdyż z niecierpliwością oczekuję na ciąg dalszy 😃
Tak było i w tym przypadku. Moje oczy nie nadążały wręcz za moją chęcią poznania dalszego biegu historii. A to jest chyba najlepsza zachęta.

Zakochana jestem w tym niesamowitym klimacie, który występuje w powieści. Czy to ze względu na moje uwielbienie do historii(szczególnie polskiej), czy też fascynacja mitologią? Pewnie oba te czynniki miały duże znaczenie. Tutaj duży plus dla autorki, która biorąc się za taki cykl tematyczny całkowicie się mu poświęciła. Od pierwszych stron widać, że napisanie takiej książki wymagało nie tylko przewartowania i prześledzenia historii księcia Polan, Mieszka. Autorka musiała przed rozpoczęciem zapoznać się z mitologią słowiańską i mieć ją w malutkim paluszku. Ba! Sama mitologia nie wiele by tu pomogła. W książce mamy mnóstwo rytuałów, tradycji, ziół, czy sposobów leczenia poszczególnych schorzeń przez szeptuchę. I choć Pani Katarzyna jest  z wykształcenia lekarzem, niewiele jej  pewnie pomogło jej doświadczenie  przy medycynie naturalnej, którą obserwujemy w książce. 

 

Wątek romantyczny owszem był ważny w powieści(musiał być, gdyż sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej), jednak nie był postawiony na planie głównym. Było mnóstwo innych ważnych wydarzeń, które były istotne (a może to ja byłam tak zafascynowana tą całą osłoną, że automatycznie odrzuciłam romansidła na bok).
Jednakże dla fanek romantycznych klimatów jak najbardziej powieść powinna przypaść do gustu. Jest na tyle uniwersalna, że każdy powinien w niej  znaleźć coś dla siebie 😊

Ja powiem, że byłam tak oczarowana samym rytuałem nocy kupały, aż zapragnęłam być kiedyś na obchodach tego święta w obrządku starosłowiańskim 💗 co prawda jestem już stara (tak, według Mieszka 25 lat to kobieta w bardzo dojrzałym wieku), nie szukam miłości, więc wianka bym nie puszczała ale jest tyle innych wspaniałych elementów i rytuałów, które były obchodzone przez naszych przodków. Warto się z nimi zapoznać, zachować o nich pamięć. A łatwo to uczynić łącząc przyjemne z pożytecznym czytając cykl „Kwiat Paproci” Katarzyny Bereniki Miszczuk.

Tak na marginesie dodam, że autorka zdecydowanie od jakiegoś czasu jest na liście moich ulubionych polskich autorów. A nawet zważywszy na brak większej konkurencji wśród polskich autorek współczesnych( prosze nie mylić z autorami płci męskiej, bo tu nic się nie zmienia) uplasowałabym ją na pierwszym miejscu ex aequo z Sylwią Chutnik . Do tego obchodzimy urodziny tego samego dnia, więc osobiście pałam naprawdę dużą sympatią, do autorki.


Cóż mogę powiedzieć? Jeśli nie czytałaś/czytałeś jeszcze słowiańska kobieto lub mężczyzno SIĘGNIJ KONIECZNIE 💜💜💜

poniedziałek, 20 lutego 2017

"Światło między oceanami" - M. L. Stedman




"- Żałujesz, że mnie poznałeś? - pytała Isabel. 
- Urodziłem się po to, żeby Cię poznać, Izz. właśnie po to przyszedłem na świat."

Zacznę tym tkliwym i kojącym kobiece serce cytatem. Pewnie większość z nas chciałaby usłyszeć takie słowa. Wypowiedziane przez miłość naszego życia – bezcenne.
Od momentu, kiedy jestem w związku zadaje sobie coraz więcej pytań. Kiedyś naiwnie wierzyłam, że gdy miłość zapuka do drzwi wszystko będzie proste i jasne. A tu niespodzianka. Wydaje mi się, że gdyby ktoś zadał nam pytanie: „Czym według Ciebie jest miłość i związek dwóch osób?”, każdy miałby zupełnie inną odpowiedź. Uczymy się codziennie i to jest piękne.
Przeczytanie „Światła między oceanami” doprowadziło mnie do wielu pytań i refleksji. Ale o tym chwilę później. Na początku, o czym jest książka:

Rok 1920. Tom Sherbourne, inżynier z Sydney, wciąż nie może się uporać ze wspomnieniami z Wielkiej Wojny. Posada latarnika na oddalonej o 100 mil od wybrzeży Australii niezamieszkanej wysepce Janus Rock i kochająca żona Isabel, która decyduje się dzielić z nim samotność, stopniowo przynoszą mu spokój i pozwalają pokonać upiory przeszłości.Los wystawia ich jednak na ciężką próbę. Po dwóch poronieniach i wydaniu na świat martwego chłopca, Isabel dowiaduje się, że nie będzie mogła mieć dzieci, i popada w depresję. I wówczas zdarza się cud: do brzegu wyspy przybija łódź ze zwłokami mężczyzny i płaczącym niemowlęciem. Ulegając namowom żony, kierując się głosem serca, a nie zasadami moralnymi, Tom podejmuje decyzję, której konsekwencje położą się cieniem na życiu wielu ludzi...

Bardzo chciałam przeczytać tą powieść. Od momentu, kiedy usłyszałam o ekranizacji, oraz o fakcie, że ma tam zagrać para wspaniałych aktorów czyli Michael Fassbender i Alicia Vikander (prywatnie aktorzy są ze sobą) postawiłam sobie za cel przeczytanie książki. U mnie zazwyczaj od myśli do czynu mija bardzo dużo czasu, a jednak udało się tego dokonać.
Kochany Mikołaj obdarował mnie tym cudeńkiem i niestety dopiero teraz mogłam po nią sięgnąć. 




Czy książka była fenomenalna? Czy wbiła mnie w fotel? 
Była bardzo dobra i bardzo miło będę ją wspominać. To naprawdę kawałek dobrej literatury. Nie jest to absolutnie żadne romansidło. Dla mnie to przede wszystkim, pewnego rodzaju stadium psychiki ludzkiej. Jak silna może być chęć posiadania dziecka,? Jak wielki ból towarzyszy poronieniu? Jak wielką miłością musi darzyć mężczyzna kobietę, aby zgodzić się postąpić niezgodnie z przepisami, które do tej pory były najważniejsze? I w końcu: ile może wytrzymać dobry człowiek żyjąc w kłamstwie i widząc cierpienie innych, do którego nieświadomie się doprowadziło?

Wszystkiego dowiecie się czytając, być może już to wiecie. Nie mogę spoilerować, nie na tym ma polegać recenzja, a z tą książką mam straszny problem, bo bardzo chciałabym Wam ją opowiedzieć, albo podyskutować na jej temat z kimś kto ją czytał.

Autorka wykreowała wspaniałych bohaterów. O ile sama Isabel może nie była jakąś wybitną jednostką, podobnie jak Tom, to razem stworzyli coś wspaniałego.
Wydaje mi się, że Pani Stedman skupiła się głównie na uczuciach Toma Sherbourne’a. 



Nie mam jej tego za złe. Niezwykłą walkę musiał w sobie toczyć ten człowiek i muszę tu się zgodzić z Karoliną, która wspomniała, że Tom byłby idealnym mężem. To prawda! Wyrozumiały, kochający, opiekuńczy, łamiący zasady dla dobra żony. Doprawdy jego postać wzbudziła we mnie sympatię i miałam ogromne pretensje do Isabel. Była momentami tak potworną egoistką!

Zakończenie całej historii bardzo mnie wzruszyło i choć nie płakałam, znów  pojawiła się w moje głowie myśl i żal, że w dzisiejszych czasach ludzie nie potrafiliby tak postąpić. Dzisiaj nie ma walki, jest wybierane najprostsze rozwiązanie. A bohaterowie ”Światła między oceanami”? No cóż, daleko im do ideału, ale są momenty, gdy warto byłoby czerpać z nich inspirację. I zgadzam się z opinią Weroniki  - osąd bohaterów jest ponad nasze siły.

Kończę, ale powiem Wam: przeczytałam naprawdę dobrą książkę. Teraz kolej na film
J



piątek, 17 lutego 2017

Mój powrót do żywych i Liebster Blog Award

Witajcie,
nie wiem czy ktokolwiek jeszcze mnie pamięta ;) Zaglądacie jednak tu czasami, więc mam cichą nadzieję, że tak. Wracam do żywych. Pierwszy semestr magisterki w końcu zaliczony (chyba z najlepszą średnią z moich wszystkich studenckich lat), w pracy ferie, walentynki, bezpieczne internety i inne tego typu zajęcia wykonane, więc w końcu mogę trochę odetchnąć. Wiecie to dziwne uczucie, nie musieć czegoś robić na już, nie biegać wszędzie. Jest tak dziwnie... (chyba pracoholizm mnie dopadł, ale w mojej pracy z książką to wskazane ;). 

Ale dosyć gderania. Na chwilę obecną nie jestem w stanie wstawić recenzji, gdyż zupełnie nie miałam czasu czytać. Jestem w połowie książki, więc jest nadzieja, że wkrótce coś się pojawi :) 
Postaram się nadrobić zaległości na waszych blogach, strasznie mnie bowiem ciekawi, cóż tam czytaliście, gdy mnie nie było :)  I mam nadzieję, że ucieszycie się jak Ryan na wieść o moich rychłych odwiedzinach na waszych blogach :)




A teraz zostawiam Was z tagiem, do którego nominację dostałam gdzieś w święta Bożego Narodzenia od Otwarte Wrota. Odpowiedziałam w końcu na pytania. Jak macie ochotę to zapraszam do przeczytania ;) 

1. Jaki jest twój ulubiony cytat z książki?

Jest cytat, który jest ze mną już od czasów gimnazjum, czy podstawówki nawet…. Moje życiowe motto:
„Nadzieja to dobra rzecz – najlepsza ze wszystkich, a takie nigdy nie umierają”  - „Skazani na Shawshank” – S. King

Oczywiście nie mogę zapomnieć o skarbnicy cytatów czyli „Małym Księciu”. Wybrałam ten”:  „Decyzja oswojenia niesie za sobą ryzyko łez” – dużo wniósł do mojego życia.

2. Ekranizacja książki w formie filmu czy serialu?

Zazwyczaj jestem bardzo wybredna i uważam, że ekranizacje są zdecydowanie gorsze od książek, jednak istnieją pewne wyjątki. Tutaj jako przykład podam wspominaną przeze mnie nie raz „Pokutę”, której ekranizacja skradła moje serce ;)

Co do serialu, chociaż po przeczytaniu Pieśni Lodu i Ognia grzmiałam ze złości oglądając serial, to teraz powoli zmieniam zdanie. Serial jest naprawdę dobry, a fakt że bardzo różni się od treści zawartej w książkach jest tylko dodatkowym smaczkiem ;)

3. Czy kupiłeś ostatnio książkę z wyjątkowo ładną okładką? Pochwalisz się?

Raczej nie przychodzi mi nic do głowy. Niestety rzadko ostatnio kupuje książki L  

4. Częściej kupujesz książki ze względu na okładkę czy na opis?

No oczywiście, że ze względu na opis, recenzję, autora… cokolwiek tylko nie ze względu na okładkę :p

5. Jaka jest twoja ulubiona książka na długie zimowe wieczory?

„Mroki” – Jarosława Borszewicza. Można ją czytać i rozmyślać godzinami.

6. Po przeczytaniu jakiej książki miałeś ostatnio książkowego kaca?

Co za zaskoczenie – „Dygot” Jakuba Małeckiego (tak wiem, że to już robi się nudne :p)

7. Czy piszesz/pisałeś własne teksty (np. opowiadania)?

Może, może … kiedyś tak było. Teraz niestety nie.

8. Jaka jest twoja ulubiona lektura szkolna?

„Chłopcy z Placu Broni”.

9. Czytasz poezję? Jeśli tak, to czyją najczęściej?

Nie przepadam za poezją. Robię trzy wyjątki: Edward Stachura, Halina Poświatowska, Krzysztof Kamil Baczyński.

10. Jaka jest twoja ulubiona powieść jednotomowa?

Dla odmiany nie napiszę „Dygot” (chociaż chyba tak jest), jednak „Sońka” Ignacego Karpowicza  również zasługuje by tu być.

11. Książka, która przenosi cię do czasów dzieciństwa?

Mój magiczny i najukochańszy „Mały Książę”


To tyle. Nikogo nie nominuje, zostawiam Was z piosenką, która mnie ostatnio prześladuje (a coś w temacie byłych Walentynek). Tak naprawdę to teledysk jest przemagiczny ❤



wtorek, 7 lutego 2017

"Matera 2019" - Danka Markiewicz




Opis 



Powieść – parabola. Mieszkańcy drążonej w skale dzielnicy egzystują na napromieniowanej ziemi. Charyzmatyczny breatharianin Falco uczy akceptacji teraźniejszości i żywienia się praną. Młoda Gaia wie, że większość tych, którzy przetrwali chroni się w dużych koloniach i broni przed skażeniem, przeszczepiając organy pochodzące od zwierząt. Dziewczynę odwiedza tajemniczy Riddick...
Opowieść o ludziach z Sassi jest alegorią. To książka o akceptacji życia, przyjęciu tego, co jest.

Recenzja
 
Jakoś tak się złożyło, że zabrałam się za czytanie tej powieści, równolegle rozpoczynając przygodę z serialem Westworld.  Tematyka dosyć zbliżona, ukazująca ile człowiek może wyrządzić złego. Jeśli nie dla siebie, to dla przyszłych pokoleń…
Powieść, a właściwie rzekłabym opowiadanie, zmusza do refleksji nad tym co dzieje się wokół nas, do czego zmierzamy, my jako ludzkość.
Muszę przyznać, że była to bardzo ciekawa przygoda, niestety bardzo krótka
:(
Nie zdążyłam przywiązać się do bohaterów, poznać ich, wczuć się w ich sytuację (a to lubię robić czytając).
Autorka miała bardzo dobry pomysł, jednak ja czuję się jakbym przeczytała rozdział powieści i zastanawiam się co dalej z bohaterami?
Książka na pewno nie trafi w gust części odbiorców. Ja osobiście nie jestem zwolenniczką powieści ukazujących nam przerażającą wizję przyszłości, tu jednak nie zdążyłam się wystraszyć. Autorka prezentuje nam dosyć prawdopodobny scenariusz. Nie wiemy co przyniesie nam los, do czego doprowadzimy sami.
Lekturę będę miło wspominać, zwłaszcza, że rzadko decyduje się na taką literaturę.

Dziękuję autorce za możliwość zapoznania się, oraz zachęcam do rozwinięcia książki. Może z tego powstać coś szczególnego :)
 

środa, 1 lutego 2017

Co udało się zobaczyć w kinie w pierwszym miesiącu nowego roku :)

Styczeń za Nami. Uff! Naprawdę oddycham z ulgą, to był niezwykle ciężki dla mnie miesiąc. Egzaminy, organizacja ferii w bibliotece, dojazdy. Było ciężko. Potrwa to pewnie jeszcze do połowy lutego, a w marcu być może będzie troszkę spokojniej. 

Nie zanudzając, jeżeli ktoś odwiedza mojego bloga wie, że od czasu do czasu pojawiają się tu wpisy dotyczące filmów lub seriali. Dlaczego? Bo je uwielbiam :) Niestety, ubiegły rok był wyjątkowo słaby w oglądaniu czegokolwiek z braku czasu. Chciałabym, więc ten nowy zacząć choć odrobinę lepiej. :) Oprócz przypominania sobie w każdy piątek poraz kolejny Harry'ego Pottera udało mi się być na dwóch premierach w kinie. Jak to się robi, gdy nie ma się czasu? Otóż jak się okazuje można wskoczyć do kina między egzaminami lub troszkę po nich :D Bo cóż robić samemu w obcym mieście? 

Filmem, na który udało mi się tak "wskoczyć" były "Powidoki" Andrzeja Wajdy

 




Jest to ostatnia produkcja w filmografii zmarłego w 2016 roku reżysera. Dzieło inspirowane jest biografią polskiego malarza Władysława Strzemińskiego (1893-1952), współzałożyciela i wykładowcy w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi. Film opowiada o okresie stalinizmu w Polsce, gdy Władysław Strzemiński sprzeciwił się doktrynie socrealizmu

 Głośno było o tym filmie niesłychanie, najpierw po nieoczekiwanej kandydaturze do Oscara, później z powodu śmierci reżysera. 

Czy bardzo chciałam obejrzeć tą produkcję? Nie. Miałam pewien osobisty żal, że to nie "Ostatnia rodzina" została wytypowana do Oscara (mogłaby mieć zdecydowanie większe szanse).
Nie będę jednak ukrywać, że  moja siostra, pasjonatka malarstwa oraz osoba tworząca zaraziła mnie tym zainteresowaniem i lubię wiedzieć co nie co, szczególnie jeśli chodzi o rodaków. Postać Władysława Strzemińskiego, była mi do tej pory obca i nieznana. Postanowiłam obejrzeć ten obraz, aby wyrobić swoje własne zdanie, oraz przede wszystkim dowiedzieć się czegoś o tym malarzu. A czy się dowiedziałam? Średnio. Ogólnie film uważam za średni, podobał mi się i mi się nie podobał, Bogusław Linda nadal jest w fenomenalnej formie. Dobrze udało się twórcom odtworzyć czasy komunizmu w Polsce. Ale nie jestem jakoś szczególnie zachwycona samym filmem. Postacią Strzemińskiego i owszem. Jednak po seansie wcale nie posiadam jakiejś dużo większej wiedzy niż wcześniej. Wiele wątków zostało pominiętych czy okrojonych. Jak mogło zabraknąć w nim tak ważnego aspektu jak związek Strzemińskiego z Katarzyną Kobro? Przewijała się gdzieś tam ich wspólna córka, gdzieś tam nazwisko Kobro padło ale wątek jakby nie istniał. Przykre to bardzo, bo sam związek miał ogromny wpływ na twórczość artysty. Nie ukrywam jednak, że wzruszyłam się. Wzruszyłam się historią życia, szczególnie w momencie, gdy artysta nie mógł kupić nawet farb w sklepie, które jak wiadomo były dla niego wszystkim :(

 

Polecam więc jeżeli ktoś chce zobaczyć Pana Bogusława w dobrej aktorskiej kondycji i z lekka poznać postać Władysława Strzemińskiego. Na więcej ten obraz nie pozwala, ja osobiści będę sięgać do innych źródeł, gdyż chciałabym się dowiedzieć znacznie więcej ;) Może to kwestia scenariusza, ale Pan Bogusław już powiedział dosyć dobitnie co twierdzi na jego temat xD (zainteresowanych odsyłam do YouTube).





A TERAZ MOI DRODZY SPODZIEWAJCIE SIĘ OPINII TOTALNIE SUBIEKTYWNEJ, TOTALNIE ZAKOCHANEJ I ZAUROCZONEJ KINOMANKI 💗

Drugim z obejrzanych filmów, który widziałam w niedzielę (jestem więc na świeżo) jest La La Land

Bądźmy szczerzy, jakiej opinii można się spodziewać po wielbicielce musicali, Ryana Goslinga i Emmy Stone? Czy nie za dużo dobrego na me serce? Jeszcze jedno dobro, to móc obejrzeć ten film w ukochaną osobą 💜

Zacznijmy od zwiastuna, gdyż opis będzie niezwykle trudny. 

 

 

Jeszcze się nie zakochaliście? :) 

Posłuchajcie, chociaż kocham filmy, nie znam się ani na montażu, ani na innych tego typu aspektach. Nie spodziewajcie się więc tu fachowego słownictwa. Powiem Wam prosto z serducha, co mi się tam zadziało podczas seansu.
Idąc na film nie spodziewałam się, aż takiego ładunku, owszem spodziewałam się, że może mi się spodobać ale zachwycić, aż tak?

To była zabiegana niedziela, tak samo jak tydzień i miesiąc, byłam głodna zmęczona ogólnie nie w sosie i bez ochoty na cokolwiek. Mój ukochany jednak słusznie stwierdził, że to jedyna okazja, żeby zobaczyć film w kinie, więc poszliśmy. Ach! Już po pierwszych minutach zapomniałam, że chciało mi się jeść, że było coś tam jeszcze. Nie przeszkadzało mi niewygodne siedzenie, ani pełna sala kinowa (jestem dziwna ale wolę kameralne miejsca :p). Z tego wszystkiego chyba będę musiała być miła dla chłopaka cały miesiąc, że zmusił mnie do pójścia i przeżycia tego wachlarzu emocji :)

Od czego zacząć? To takie trudne, jak ma się takie zamieszanie w głowie i w sercu.
Zacznę od strony technicznej.  Film jest niezwykle piękny wizualnie. Cieszy wszelkie możliwe zmysły widza, już od pierwszych minut trwania :) Cieszy nasze oczy pięknymi kolorami, widokami, kostiumami, choreografią. Cieszy nasze uszy przepiękną muzyką! Pokazuje jak zdolnymi aktorami są Emma Stone i Ryan Gosling, którzy oprócz doskonałej gry aktorskiej dają nam popis swoich umiejętności wokalnym, tanecznych i co gry na pianinie (co do Ryana).
Musical jest taką próbą odrodzenia czasów świetności tego gatunku. Liczne sceny i nawiązania do starych, dobrych musicali wyłapie niejeden znawca. Ten retro klimat jest wspaniały. Na tyle, że widz ma ochotę wejść w ekran i znaleźć się w świecie bohaterów. 

Wątek miłosny. Zazwyczaj w musicalach jest podstawą akcji, w tym przypadku nie mogłoby być inaczej :) Moment, w którym odnajdują się dwie zagubione dusze, w idealnym dla siebie momencie, po to aby dać sobie nawzajem siłę i motywację, dążyć do spełnienia marzeń. Wątek był piękny, bohaterowie byli wspaniale wykreowani. Nie zdradzę więcej, bo byłby to niepotrzebny spoiler. Najlepiej wiedzieć jak najmniej. 

Pod koniec filmu, byłam wzruszona i zahipnotyzowana do granic możliwości. Musiałam się powstrzymać, żeby nie płakać w miejscu publicznym (gdybym nie oglądała tego w kinie ryczałabym jak bóbr). Chłopak nawet nie zmuszał mnie do podzielenia się uwagami, gdyż miałam na twarzy wymalowane wszystko. 

Kochani! Jeżeli jeszcze nie widzieliście La La Land serdecznie Was zachęcam do nadrobienia tej zaległości.

Moim zdaniem wszelkie nominacje i nagrody są zasłużone dla osób, które uczyniły ten film tak niezwykłą historią. I z całego serca kibicuje Damienowi Chazelle, który pomimo młodego wieku i niewielkiej liczbie filmów na koncie zachwycił mnie poraz drugi (pierwszy raz przy okazji Whiplash'u).

Dziękuję za wzruszenia i polecam Wam wybranie się na seans :)